X
Roman Duszek
Ścieżki, Tadeusza i moja, zbiegły się w latach 1953–1959 w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Studiowaliśmy wtedy w tych samych pracowniach na Wydziale Grafiki. Tam też zaczęła się nasza przyjaźń. Moje wspomnienie o nim w dużej mierze koncentruje się na studiach i nauczycielach z jakimi się spotkał. Nasi profesorowie nie dawali nam zadań w rodzaju „zaprojektuj znak lub opakowanie”, natomiast wyposażali w walizeczkę narzędzi, które odkrywaliśmy gdy nadchodził właściwy czas. Widzimy to dopiero z perspektywy wielu lat.
U „Państwa”, jak zwaliśmy pracownię malarstwa i rysunku prof. Leona Michalskiego i jego żony Haliny, prowadzani byliśmy za guzik do „ściany płaczu,” gabloty gęsto wypełnionej reprodukcjami mistrzów. Tam tłumaczono nam grę światła i cienia, subtelności linii, która w tej grze bierze udział, jak też zgłębialiśmy tam tajniki koloru. Tadeusz, parę razy zaprowadzony do ściany, szybko pojął sekrety artystów i niedługo po tym na jego sztalugach pojawiły się piękne, pełne wrażliwości studia węglem. Miał on doskonały zmysł obserwacji, wyczucia formy i wyrażania jej prostym językiem. Ja parokrotnie przyszywałem nadwerężony prowadzaniem do ściany guzik, zanim moje prace zyskały uznanie.
Drugą pracownią która nas łączyła, było studio prof. Andrzeja Rudzińskiego. Działała ona na uboczu głównego nurtu, który dzisiaj nosiłby miano komunikacji wizualnej. Obok grafiki warsztatowej królowała tu książka, ze wszystkimi jej aspektami. Wynieśliśmy od Profesora wiedzę, że wnętrze książki jest tak samo ważne jak jej okładka czy strona tytułowa. Toteż strony, jakie projektowaliśmy w pracowni, musiały być nieskazitelne w swojej typograficznej formie. Ta zasada wybitnie zaważyła na dalszej profesjonalnej karierze Tadeusza, gdy poświęcił się kompleksowemu projektowaniu książki.
Tadeusz ustawicznie poszukiwał nowych środków wyrazu. Niech będą tu przykładem jego linoryty, które powstały w wyżej wymienionej pracowni. Utkwiła mi głęboko w pamięci ich odmienność, przejawiająca się w zamaszystej, organicznej i wibrującej linii, tak niespotykanej w tej technice. Zachwycał gest, nieskrępowana wędrówka kreski, zatrzymującej się w nieoczekiwanym miejscu, czy zmieniającej swe natężenie. Efekt ten uzyskiwał Tadeusz poprzez swobodne rysowanie na płycie, tak jakby była ona arkuszem papieru przypiętym do jego sztalug. Śledził następnie dłutkiem negatywną przestrzeń kompozycji, pozostawiając nietknięty rysunek w jego oryginalnej formie.
W tejże pracowni uczyliśmy się także liternictwa, sztuki wydającej się dzisiaj wielu, niepotrzebną. Słynne było zadanie, polegające na wykreśleniu najtwardszym, ostro zakończonym ołówkiem, krótkiego tekstu pisanego wersalikami. Trudność polegała na zachowaniu perfekcyjnie jednolitego światła pomiędzy literami, jak i jednakowego natężenia waloru samej litery. Profesor zakładał swe okulary, często też wyjmował lupę i bezlitośnie zakreślał czerwonym ołówkiem wszystkie nasze błędy. Wielokrotnie więc przynosiliśmy do korekty nowe arkusze, w nadziei, że będą one ostatnimi. Pamiętam, że pierwszym, który zaliczył to zadanie był Tadeusz. Ćwiczenie to, niezbyt wtedy lubiane, zakodowało nam na zawsze umiejętność budowania, płynnej w swym natężeniu, linii tekstu i zasady spacjowania.
Innym zadaniem, którego intencję pojęliśmy dużo później, był syntetyczny wizerunek wybranego zwierzęcia. Ograniczeni byliśmy do połowy formatu A4, tuszu i wielkiego pędzla. Redukcja środków wyrazu zmuszała do maksymalnego uproszczenia formy. Echo tego zadania odbiło się później w wielokrotnie nagradzanych znakach firmowych Tadeusza, które charakteryzował skrót myślowy, ogromna prostota i wycyzelowana forma. Pamiętam, między innymi, jego doskonały w swej zwięzłości znak przedstawiający morsa, zaprojektowany bodaj dla jakiejś firmy chłodniczej.
Pracownia Rudzińskiego działała w „przed-komputerowej epoce”, toteż uczyliśmy się „wyciągania” pędzelkiem nr 00 nawet dziesięcio-punktowego tekstu. Letrasety i fotoskłady były wtedy poza naszym zasięgiem. Jeszcze przez wiele lat, okładki Tadeusza miały ręcznie wykreślane tytuły, we wszystkich możliwych fontach, a także kompozycje liternicze budowane na jego własnych krojach pisma. Jego umiejętności odręcznego kreślenia litery przekładały się również na perfekcyjne dopracowanie znaków graficznych. Gdy mowa o finezji formy graficznej, wywodzącej się z litery, niech przykładem będą ponadczasowy znak dla Domu Mody „Telimena” i znak es dla serii wydawniczej Encyklopedia Szkolna.
Już w czasie studiów brał Tadeusz udział w konkursach na różne formy grafiki użytkowej, najczęściej znaki firmowe. Uczestniczył w tych zawodach dla samej przyjemności projektowania i satysfakcji z wygranej. Dostając nagrodę, nie uzewnętrzniał żywiołowo swej radości, ale na jego twarzy pojawiał się półuśmiech, a oczy dopowiadały reszty. Rywalizowaliśmy o palmę pierwszeństwa, pozostając jednocześnie serdecznymi przyjaciółmi. Myślę, że to konkurowanie ustawiło nam wysoko poprzeczkę wymagań w stosunku do samych siebie.
Będąc studentej, Tadeusz miał już na utrzymaniu rodzinę. Chwytał się wielu prac projektowych. Były to z reguły małe formy graficzne, okładki książkowe czy opakowania. Poza grafiką użytkową, projektował także biżuterię dla spółdzielni jubilerskiej Orno. Wielokrotnie przykuwały moją uwagę srebrne formy, jakie powstały według jego projektów, a które podziwiałem w witrynie salonu na Nowym Świecie.
Mój przyjaciel był tytanem pracy. Pracował bez wytchnienia, przynosząc do szkoły niezliczoną ilość projektów. Ustawicznie eksperymentował z nowymi formami czy technikami. Jeśli dodam do tego warunki w jakich pracował poza szkołą, zrozumiemy jak wiele wysiłku kosztowały go studia. Jego pracownią był maleńki pokoik, w przybliżeniu 10–12 metrów kwadratowych, w czynszowej kamienicy przy ulicy Srebrnej. Pokoik mieścił się w oficynie kamienicy, bowiem jej front zabrała wojna. Wspomniana przestrzeń może wydać się zupełnie wystarczającą dla projektanta, należy jednak nadmienić, że swoją „pracownię” dzielił Tadeusz z matką, żoną, i potem malutką córką. Każda funkcja użytkowa pomieszczenia wymagała przearanżowania całej przestrzeni kilka razy na dzień. Dzisiaj trudno nam uwierzyć, że w takich warunkach mogło powstać tyle wybitnych prac. Jego twórczość, budowana z takim wysiłkiem, prowadziła do rezultatów najwyższej rangi – poprzez trudy osiągał szczyty, Per Aspera ad Astra.
Pisząc o latach akademickich, przypominam sobie Tadeusza projektującego dla wydawnictw, głównie naukowych i technicznych. W tamtym okresie zlecane były tylko okładki i czasem strony tytułowe, zaś wnętrze książek projektowali redaktorzy techniczni. Zmieniło się to w momencie objęcia przez niego stanowiska Naczelnego Grafika Wydawnictw Naukowo-Technicznych. Traktowane uprzednio po macoszemu wnętrza książek, niezależnie od treści, stały się polem popisu dla projektanta. Tadeusz znalazł w książce naukowej obszar do eksperymentu wiodącego ku optymalnej przyswajalności trudnych tematów. Czytelnik był prowadzony przez strony, grające światłem marginesów, czytelną kolumną tekstową, podpisami ilustracji, przypisami czy paginacją. Tam gdzie długi tekst szarzył stronę, jego przebrnięcie ułatwiał Tadeusz ciemnymi akcentami inicjałów. Każda strona projektowana była z myślą o kontraście szarości druku z silnymi akcentami ilustracyjnymi. Nawet indeks książkowy był dla niego materiałem do finezyjnej, graficznej gry. Tadeusz nadzorował także wykonanie rysunków technicznych, tak by harmonizowały z kolumną tekstową, a przekazywana w nich informacja była maksymalnie czytelna w odbiorze.
Już po studiach został Dyrektorem Artystycznym Wydawnictw Komunikacji i Łączności. Mając uprzednie doświadczenie w publikacji, zmienił diametralnie oblicze tego wydawnictwa. Ustawicznie podnosząc standardy projektowania był niezmiernie wymagający w stosunku do projektantów pracujących dla niego, jak i w stosunku do samego siebie. Tytuły takie jak Parowozy kolei polskich czy Polskie Motocykle były perełkami edytorskimi, którymi szczyciło się kierowane przez niego wydawnictwo.
W jego dorobku znajdziemy nie tylko projekty książek naukowo-technicznych, ale również książki i albumy dla innych wydawców. Seria wydawnicza Encyklopedia Szkolna, o niezwykle przejrzystej strukturze strony, stała się wzorcem dla projektowania nowych podręczników. Gdy dziś przeglądam jego prace, przywołuję co dla Tadeusza oznaczało bycie projektantem. Była to głęboka świadomość roli pośrednika pomiędzy komunikującym, a tym, który ma odebrać przekaz w jak najbardziej klarownej, zrozumiałej formie. Dlatego stał on dyskretnie za swymi projektami, nie walcząc o palmę oryginalności, rozumiejąc że projekt nie ma służyć prezentacji projektanta, ale funkcji jaką ma spełnić.
Patrząc z perspektywy lat na jego wkład w rozwój książki naukowo-technicznej w Polsce, zdumiewam się, jak daleko wyprzedził to, co dzisiaj nazywamy „architekturą informacji” czy „przychylnym użytkownikowi projektowaniem”. Ten sposób projektowania nie miał wtedy tak wyrafinowanej nazwy. Książki wychodzące z jego studia były po prostu zaprojektowane z myślą o czytelniku.
W jego dorobku są także tytuły, które odzwierciedlają osobiste przeżycia. Myślę tu o dwóch książkach na temat Powstania Warszawskiego. Tadeusz opowiadał mi, jak wraz z matką opuszczał płonącą w dniach powstania Warszawę. W jego pamięci pozostała groza tamtych dni. Domyślam się, że to, co wtedy widział i zapamiętał, znalazło swe odbicie w wyrazie oprawy graficznej obu wspomnianych książek. Za swoje opracowania graficzne Tadeusz był wielokrotnie nagradzany w konkursach na najlepiej wydaną książkę, za unikalne podejście do projektowania i poziom edytorski publikacji.
W moim wspomnieniu starałem się powiązać źródła inspiracji Tadeusza z jego pracą projektową.Jestem przekonany, że studia miały głębokie znaczenie dla jego późniejszych sukcesów. Pragnę na zakończenie dodać, że był on człowiekiem o niezwykłej uczciwości i niekwestionowanej etyce zawodowej. Charakteryzowała go wielka skromność, talent, pasja, z jaką wykonywał swą pracę i analityczny umysł. Tadeusz autentycznie kochał swój zawód. Resztę dopowie wystawa jemu poświęcona.
Jestem dumny, że zaliczał mnie do grona swych przyjaciół.